Mikołajki minęły. W mieście zrobiło się kolorowo i radośnie.
Na ulicach mnóstwo dekoracji. Jak nigdy w tym roku sporo się podziało w naszym niewielkim mieście. Wypiękniał rynek po rewitalizacji, moja ukochana ulica, najpiękniejsza w mieście, dostała po latach to na co zasłużyła. Teraz jest prawdziwą aleją, pełną kwiatów, krzewów, drzew, a póki co lampek i świątecznych dekoracji. Jest cudnie.
Jeszcze w październiku wspólnie z mamą zabrałyśmy się za szycie skrzatów, gnomów czy jak je chcecie nazywać. Wspólnie po wielu próbach i eksperymentach stworzyłyśmy pierwszą czwórkę..
Miały być dla prawnuków.
Później miały powstać kolejne. Może troszkę inne. Powstały 31 października.
Skrzaciki były w rozsypce. Tu rączki, tam nóżki. Mamcia nie zdążyła już ich poskładać do kupy.
Chciałam jednak je skończyć, choć ja z maszyną jakoś nie polubiłyśmy się jeszcze, choć widzę światełko w tunelu.
Kolejny Gnom jest spory. 85 cm wzrostu i 60 dag wagi.
Z tego jestem podwójnie dumna, bo jest już prawie tylko mój.
Mamcia pewnie się uśmiecha do niego.
No ale jeszcze nie wszystkie. Miała być rodzinka.
Wzór był i chyba nauka nie poszła w las. Usiadłam i uszyłam tym razem całkowicie samodzielnie dwa kolejne skrzaciki.
Tak to powstała cała rodzinka skrzatów, tak różnych jak różni są obecni ich właściciele.
Część została w rodzinie, część powędrowała w świat.
Muszę Wam powiedzieć,że maszyna wydaje się współpracować ze mną coraz bardziej więc może kiedyś powstaną inne szyjątka?
Kto wie, kto wie?
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i ciepło z deszczowego, pochmurnego Pomorza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wszystkim zaglądającym i zostawiajacym komentarze, serdecznie dziękuję za odwiedziny i odrobinę uwagi.