27 stycznia 2015

Wciąż zimowo i moja rymowanka.

Witam wszystkich bardzo ciepło. Wczoraj rozebraliśmy choinkę
 i sprzątnęliśmy wszystkie świąteczne dekoracje. Jakoś pusto 
i smutno zrobiło się w mieszkaniu. Trzeba pomysleć o wniesieniu do niego świeżego powiewu wiosny. Jeszcze nie kupowałam pierwiosnków czy narcyzów. Chyba juz na nie czas prawda? Ostatnie dni wskazują na to, że zima jeszcze nie odpuszcza i sypie śniegiem aż miło. Znowu zrobiło się biało, chociaż temperatura nie poraża jakimiś wielkimi mrozami. Mimo takiej niezbyt sprzyjającej pogody, przynajmniej dla mnie, wybrałam się do ogrodu pogadać z roślinkami. Wszystkie cebulowe smacznie jeszcze śpią w ziemi, tylko krokusy nieśmiało pokazują swoje pierwsze listeczki. Klimat w naszym rejonie jest dość chłodny, może dlatego nie widać jeszcze tulipanów czy narcyzów. Może 
i lepiej. Nie grozi im przemarznięcie, gdyby Pani zima zechciała nas jeszcze postraszyć. Wciąż dokładnie zamarznięte jest oczko wodne.


Pokrywa je gruba warstwa lodu, ale wygląda pięknie. Suche kwiaty hortensji jakby pojaśniały, przybierając złocisto miedziany płaszczyk. Wyglądają przecudnie, mocno kontrastując z bielą puszystego śniegu. 



Moje ukochane wrzosy jeszcze nie przemarzły i mam nadzieję,
 że tak się nie stanie. Okryłam je cieplutko jesienią. Teraz przykryte białą pierzynką lśnią wszystkimi kolorami sprawiając wrażenie, jakby tuż, tuż miały zakwitnąć. 



Piórkówka się nie poddaje i wciąż czaruje swą bujną czupryną,  podobnie jak przekwitnięte kwiaty powojnika, nie ma zamiaru poddać się wilgotnej aurze. Trwają w oczekiwaniu na wiosnę, kiedy będą mogły wreszcie rozbudzić swe uśpione pączki. 



Krzew forsycji, jako jeden z pierwszych wydaje się powolutku otwierać swoje pączki.. Są nabrzmiałe i tylko patrzeć jak pojawią się drobne żółciutkie kwiatuszki, które tak lubię. 



W cieplejszym zakątku ogrodu dojrzałam jednak nieśmiało wschodzące krokusy, co sprawiło mi ogromną radość. 



Nad tym wszystkim dumnie stróżuje ptasior zrobiony z  korzenia czerwonej leszczyny, którą kiedyś musiałam usunąć. 


Sami widzicie, że w moim ogródku wciąż zimowo i niewiele się dzieje. W oczekiwaniu na cieplejsze klimaty, w domku przy aromatycznej herbatce wzięłam się za przeglądanie zaległej prasy. W ręce wpadł mi przypadkowy numer "Przepisu na ogród". Jest tam stronka, publikująca blogi czytelników. Z ciekawości zajrzałam do jednego z nich. Jakież było moje zdziwienie i konsternacja, kiedy w profilu pani Marty ujrzałam fragment mojego wierszyka. Troszkę się zeźliłam, bo to czysty plagiat. Trochę nieładnie. Tak myślę. Wierszyk, a raczej jego część publikowana była w tym piśmie przy okazji wygranego przez mnie konkursu. Dlatego też moi mili, by udowodnić, że wierszyk był mojego autorstwa przeczytajcie sobie tą rymowankę. 


Dziś na świecie bywa w modzie, by czas spędzać w swym ogrodzie,
żeby jednak miło było, by się wszystkim dobrze żyło,
nikt już temu nie zaprzeczy, że potrzeba kilku rzeczy.
Dobrych chęci odrobinkę, rozmów z krzaczkiem ociupinkę,
Promyk słońca, trochę wody, garść nawozów już gotowych,
Mnóstwo pracy z niej radości, do roślinek ciut miłości,
wszystko razem to mieszamy i zadbany ogród mamy.
I czy mały jest, czy spory, żyć w nim zechcą także pszczoły.
Dla nich zbuduj domek mały, by Twój ogród odwiedzały,
Posadź drzewa, krzewy, kwiaty, ukwiecone miej rabaty,
By od wiosny przez rok cały pszczółki nektar z nich zbierały.
Poidełko dla nich zrób, by znalazły w upał chłód.
Herbicydów nie używaj, chwasty ręcznie powyrywaj.
Nakarm ziemię obornikiem, będziesz super ogrodnikiem.
Bo nie trzeba wielkiej szkoły, by w ogrodzie żyły pszczoły.
Nie zapomnij o kompoście, wszystkim będzie znacznie prościej
Gdy w ogrodzie swoich marzeń, stworzysz raj dla wszyskich stworzeń.


Konkurs ogłoszony przez TVN media miał być odpowiedzią na pytanie co robisz by mieć zadbany ogród. W nagrodę otrzymałam fantastyczny zestaw narzędzi ogrodniczych ufundowany przez firmę Fiskars. 

Na zakończenie chcę Wam pokazać to, na co wszyscy czekamy z niecierpliwością. Na kolorowy świat roślin, szaleństwo barw, zapachów i form. Mały kolaż zdjęć, przypominających to co nas czeka już niebawem, bo przecież zima wkrótce się skończy prawda? Pozdrawiam Was cieplutko przesyłając uściski. 


20 stycznia 2015

Kolejna próba z decu.

Witajcie kochani. Wiem, wiem. Długo mnie nie było. Czas tak pędzi, że trudno za nim nadążyć. Jakoś pechowo rozpoczął się dla mnie ten rok. Smutne wydarzenie w rodzinie zmusiło mnie do podróży i pożegnania bliskiej  memu sercu osoby, która wniosła mnóstwo ciepła i miłych chwil w życie mojej rodziny. Do tego niedomagania stawu barkowego i rehabilitacja sprawia, że brakuje mi czasu na przyjemności i podpatrywanie co tam u Was słychać. A dzieje się dużo. Tworzycie przecudowne rzeczy 
i ogromnie zazdroszczę Wam umiejętności i cierpliwości. Dziś postanowiłam nadrobić zaległości i pobyć z Wami dłuższą chwilkę. Zasiadłam więc do kawusi, grzeję kontuzjowany bark 
i podziwiam Wasze prace. Chcę Wam również przedstawić kolejną moją próbę okiełznania sztuki decu. Tym razem nie poszalałam 
z grafikami i cieniowaniem. Zaczęłam delikatnie i spokojnie. Może małymi kroczkami uda mi się dojść do satysfakcjonujących umiejętności, bo o doskonałości nawet nie marzę.
Moja rodzinka zna mnie doskonale i wie, że należę do tak zwanych sów, ludzi, którzy lubią buszować w nocy, za to rano, to dla nich dość późna pora, bliższa południa niż świtu. Wiedzą też, że nigdy nie wstaję bez kawy wypitej jeszcze pod kołderką i nawet przynoszą mi taki cudownie pachnący napój do łóżka.  Cóż,  tak mam dobrze. Na gwiazdkę dostałam od mojego kochanego chrześniaka stoliczek, abym już nigdy więcej nie polała pościeli kawą. Był w stanie surowym więc idealnie nadawał się do moich prób z decu. Może nie wygląda jeszcze szałowo, ale już jestem zadowolona. Sami oceńcie. Jest lepiej?


Tak wygląda skończony stoliczek z jednym z moich ulubionych zestawów, w którym popijam mała czarną. Jest to pamiątka rodzinna i nie pytajcie ile ma lat. W moim domu jest od ponad trzydziestu. 
Stoliczek przed podjęciem prac wyglądał dość surowo.


Długo i mozolnie szlifowałam go papierem ściernym, aż był głaciutki jak pupa niemowlaka. Pomaźgałam niektóre miejsca świecą, by po malowaniu uzyskać niewielkie przetarcia. Potem pomalowałam go dwa razy biała farbą akrylową. Po tym zabiegu wyglądał bardziej zachęcająco.


Teraz przyszła kolej na wybranie wzoru. Oczywiście nie mogło obyć się bez moich ukochanych różyczek. Zakupiłam więc papier decu i zgodnie z instrukcją nakleiłam go po uprzednim namoczeniu w wodzie. 


Teraz przyszła kolej na oszlifowanie delikatnym papierem brzegów i miejsc uprzednio pokrytych świecą i na lakierowanie. Tu zauważyłam, że papier decu jest dość gruby i trzeba położyć kilka warstw lakieru by róże wtopiły się w niego. Pomalowałam sześć razy i przyznam, że nie do końca jeszcze to wtopienie jest idealne. Chyba serwetki są delikatniejsze i nie wymagają tak dużej ilości lakieru. Nauczka na przyszłość. Mimo wszystko jestem dość zadowolona z efektu końcowego, szczególnie, że podobają mi się te delikatne przetarcia.



Mam nadzieje, że kawunia podana na takim stoliczku będzie jeszcze smaczniejsza i już od rana wprowadzi mnie w dobry nastrój. Pozdrawiam Was bardzo cieplutko i życzę przyjemnego jeszcze wieczoru.

09 stycznia 2015

Wstydzić się czy nie.

Witajcie kochani. Cóż za wstrętna pogoda. Nie dość, że pada deszcz to jeszcze wieje niemiłosiernie. Parasol wygina na wszystkie strony. Chmury tak nisko, że ciemność ogarnęła wszystko, a w domu bez światła w samo południe nic nie da się zrobić. Siedzę więc i przeglądam Wasze blogi. Rany jakie cudne rzeczy robicie. Zazdroszczę Wam dziewczyny umiejętności i cierpliwości. Zazdroszczę oczywiście w tym dobrym znaczeniu. Dałyście mi kopa nie ma co! Chciałabym robić to wszystko czym się zajmujecie, ale tak się nie da. Zaczęłam więc od nieśmiałych prób z decu. Na święta dostałam pod choinkę prezencik zapakowany w tackę z surowego drzewa więc ona poszła na pierwszy ogień. Pomyślałam,że nie będzie to trudne. Pooglądałam filmiki instruktażowe i zabrałam się do dzieła. Na filmiku wszystko proste, łatwe i bezproblemowe. Życie pokazało, że to tylko iluzja. Udało mi się doskonale "spierniczyć" całość. Kiedy obejrzycie fotki same przyznacie, że lepiej zepsuć nie można było. W zasadzie nie powinnam Wam babeczki tego pokazywać, ale co tam. Mam nadzieję, że krytyka Wasza będzie konstruktywna i powiecie mi co i jak zrobiłam źle. Nie poddam się tak łatwo! Następna tacka już czeka na obróbkę. Muszę się nauczyć i już! Teraz ja zamykam oczy a Wy popatrzcie.







I co Wy na to?  Transfer nie odbił się całkowicie. Robiłam na zmywacz do paznokci i nie odbiło mi się dokładnie. Kwiatki z serwetek jeszcze jako tako wyszły, ale motylki??? Masakra! Całość troszkę pobrudziłam pastą postarzającą by wyglądało na wytarte i z tego, chyba tylko z tego jestem zadowolona.  Piszcie więc kochaniutkie swoje uwagi. Chętnie poczytam nim zabiorę się za drugą tackę. 
Jeszcze jedna sprawa. W ostatnim poście dodałam zdjęcie roślinki, która wyrosła sobie na pniu drzewa. Nikt nie odpowiedział na pytanie cóż to takiego. Rozumiem doskonale, gdyż i ja byłam w szoku. To po prostu krzaczek czarnej jagody. Tak, tak jagody. Ot znalazły sobie ciekawe miejsce. Znikam już popatrzeć jeszcze na Wasze cudeńka. Pozdrawiam Was bardzo cieplutko.

06 stycznia 2015

Karpacka piękność.

Witajcie kochani. Oj chyba zima po krótkiej przerwie znowu chce się rozpanoszyć by nam przypomnieć, że wciąż to ona króluje . Posypało śniegiem, na ulicach ślisko. Służby drogowe jak zwykle zaskoczone! Brrr zimno paskudnie. W taki dzień mimo, że słoneczko świeci nie chce mi się nigdzie wychodzić. W toku są dwie prace, do których zainspirowały mnie dziewczyny zajmujące się de coupage. Póki co schną. Rezultatami podzielę sie z Wami w następnym poście. Mam nadzieję, że uda mi się skończyć niebawem. W między czasie postanowiłam, że powspominam troszkę miniony rok. Porządkuję zdjęcia. Sporo ich napstrykałam, ale też sporo kasuję ze względu na ich nijakość. Trafiłam na zdjęcia Dzwonka Karpackiego. Zdjęcia zrobiłam w Karpaczu nad Czarnym Stawem Gąsienicowym będąc na wakacjach. Uwielbiam góry. Wędrowanie po nich, zdobywanie szczytów i podziwianie przecudnych widoków sprawia, że ładuje baterie ogromną dawką energii i optymizmu. To najfajniejsza forma wypoczynku. Przynajmniej dla mnie. Ale wracając do dzwonka..


Wszelkie informacje podają, że dzwonek w swoim naturalnym środowisku rośnie w Karpatach, przeważnie jednak poza granicami Polski. Jak widać nie jest to do końca prawdą. Często w polskich Tatrach można spotkać niewielkie jego siedliska. Sama wielokrotnie spotkałam je wędrując po wyższych partiach gór. 


Dzwonek sprzedawany w szkółkach jest byliną hodowlaną, gatunkiem silnie rosnącym o krzaczastym pokroju. Osiąga od 20-40 cm wysokości a jego pędy są dość wiotkie i często rozkładają się.  Kwitnie od lipca do września pięknymi lazurowoniebieskimi dzwonkami, które osadzone są pojedynczo lub po kilka na jednej łodyżce. By cieszyć się dłużej jego urokiem, po kwitnieniu dobrze jest ściąć pędy krótko przy ziemi. Wówczas wyrosną nowe i roślina ponownie zakwitnie, ku naszej radości. Jako roślina skalna lubi stanowiska słoneczne i dość suche, przepuszczalne gleby. Dzwonek najładniej będzie wyglądał na rabatach i w ogródkach skalnych 
 w towarzystwie kamieni. Szczególnie pięknie rośnie na murkach
 i w szczelinach pomiędzy kamieniami, gdzie tworzy się szczególny mikroklimat podobny do naturalnego stanowiska dzwonka. 
W moim ogródku nie mam go dużo, jednak jest, jako przedstawiciel roślin skalnych idealnie rośnie na niewielkim skalniaku.


Przeglądając zdjęcia z Karpacza znalazłam też takie dziwo. Zdjęcie zrobione przy Światyni Wang. Widać natura jest nieobliczalna,
 a rośliny rosną tam gdzie im odpowiada środowisko, nie bacząc na nasze przyzwyczajenia. Czy wiecie cóż to takiego wyrosło na pniu drzewa? 


Ciekawe prawda?

Natura jest pełna niespodzianek. Im więcej spacerujemy, wędrujemy i podróżujemy, tym więcej odkrywamy tajemnic przyrody, którą ja osobiście zachwycam się każdego dnia. Nie siedźcie w domach, wyruszcie na poszukiwania cudów natury. Ona zawsze nas potrafi zaskoczyć. 
Pozdrawiam Was cieplutko i wracam do rozpoczętych prac. Pa.