Witajcie kochani. Wiem, wiem. Długo mnie nie było. Czas tak pędzi, że trudno za nim nadążyć. Jakoś pechowo rozpoczął się dla mnie ten rok. Smutne wydarzenie w rodzinie zmusiło mnie do podróży i pożegnania bliskiej memu sercu osoby, która wniosła mnóstwo ciepła i miłych chwil w życie mojej rodziny. Do tego niedomagania stawu barkowego i rehabilitacja sprawia, że brakuje mi czasu na przyjemności i podpatrywanie co tam u Was słychać. A dzieje się dużo. Tworzycie przecudowne rzeczy
i ogromnie zazdroszczę Wam umiejętności i cierpliwości. Dziś postanowiłam nadrobić zaległości i pobyć z Wami dłuższą chwilkę. Zasiadłam więc do kawusi, grzeję kontuzjowany bark
i podziwiam Wasze prace. Chcę Wam również przedstawić kolejną moją próbę okiełznania sztuki decu. Tym razem nie poszalałam
z grafikami i cieniowaniem. Zaczęłam delikatnie i spokojnie. Może małymi kroczkami uda mi się dojść do satysfakcjonujących umiejętności, bo o doskonałości nawet nie marzę.
Moja rodzinka zna mnie doskonale i wie, że należę do tak zwanych sów, ludzi, którzy lubią buszować w nocy, za to rano, to dla nich dość późna pora, bliższa południa niż świtu. Wiedzą też, że nigdy nie wstaję bez kawy wypitej jeszcze pod kołderką i nawet przynoszą mi taki cudownie pachnący napój do łóżka. Cóż, tak mam dobrze. Na gwiazdkę dostałam od mojego kochanego chrześniaka stoliczek, abym już nigdy więcej nie polała pościeli kawą. Był w stanie surowym więc idealnie nadawał się do moich prób z decu. Może nie wygląda jeszcze szałowo, ale już jestem zadowolona. Sami oceńcie. Jest lepiej?
Tak wygląda skończony stoliczek z jednym z moich ulubionych zestawów, w którym popijam mała czarną. Jest to pamiątka rodzinna i nie pytajcie ile ma lat. W moim domu jest od ponad trzydziestu.
Stoliczek przed podjęciem prac wyglądał dość surowo.
Długo i mozolnie szlifowałam go papierem ściernym, aż był głaciutki jak pupa niemowlaka. Pomaźgałam niektóre miejsca świecą, by po malowaniu uzyskać niewielkie przetarcia. Potem pomalowałam go dwa razy biała farbą akrylową. Po tym zabiegu wyglądał bardziej zachęcająco.
Teraz przyszła kolej na wybranie wzoru. Oczywiście nie mogło obyć się bez moich ukochanych różyczek. Zakupiłam więc papier decu i zgodnie z instrukcją nakleiłam go po uprzednim namoczeniu w wodzie.
Teraz przyszła kolej na oszlifowanie delikatnym papierem brzegów i miejsc uprzednio pokrytych świecą i na lakierowanie. Tu zauważyłam, że papier decu jest dość gruby i trzeba położyć kilka warstw lakieru by róże wtopiły się w niego. Pomalowałam sześć razy i przyznam, że nie do końca jeszcze to wtopienie jest idealne. Chyba serwetki są delikatniejsze i nie wymagają tak dużej ilości lakieru. Nauczka na przyszłość. Mimo wszystko jestem dość zadowolona z efektu końcowego, szczególnie, że podobają mi się te delikatne przetarcia.
Mam nadzieje, że kawunia podana na takim stoliczku będzie jeszcze smaczniejsza i już od rana wprowadzi mnie w dobry nastrój. Pozdrawiam Was bardzo cieplutko i życzę przyjemnego jeszcze wieczoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wszystkim zaglądającym i zostawiajacym komentarze, serdecznie dziękuję za odwiedziny i odrobinę uwagi.