26 lutego 2020

Krokusy i zajączki na luty.

Kończy się luty, a ja gapa zapomniałam całkowicie o karteczkach na zabawę do naszej Ani. Choć czasu nie za wiele i jakaś niestrawność mnie męczy, postanowiłam coś jednak skleić. Już dość dawno wyhaftowałam sobie króliczka,ale jak to ja, pomyliłam zadane kolory i zamiast fioletowych kwiatków, wyhaftowałam białe. 


Pokombinowałam więc troszkę i dokleiłam bukiecik fioletowych kwiatków.
 Nie wiem czy Anulka zaliczy je jako krokusy, ale jak jej powiem, że bardzo się starałam to może......


W końcu tyle  jest odmian krokusów, że i te moje mogą być nową odmianą prawda?


Dobrze. Żeby nie było kumoterstwa, to postanowiłam zrobić jeszcze jedną kartkę, tym razem w technice, którą mogłam wykonać siedząc przy stole. Muszę Wam powiedzieć, że większość prac przy kartkach robię na stojąco i czasem kręgosłup odmawia już posłuszeństwa. 

Tym razem fioletowych krokusów jest sporo więc Ania nie będzie miała problemu czy uznać, a mnie miło się zwijało paseczki. Jednak lubię quilling. 


           Spójrzcie proszę na lewy dolny róg karteczki. Jest tam króliczek.


 Myślę sobie, że obie karteczki spełniają  potrzebne  trzy wytyczne. 



Jeszcze tylko kolaż. 


Teraz mogę nakarmić żabę, o ile przełknie moje króliki.
Pozdrawiam was serdecznie i życzę ciepłych kolejnych dni, choć zapowiada się niezbyt przyjemna pogoda. 





22 lutego 2020

Abecadło z igły spadło.

Pewnie większość z Was lubi podróżować. Od czasu, gdy mogłam sama, bez opieki rodziców,  ruszyć w świat, każdego roku podczas wakacji, czy urlopu wyruszałam w Polskę, wybierając sobie wciąż nowe kierunki, nowe miejsca, wyznaczając nowe cele do zdobycia. Moją pasją były górskie wędrówki więc dodatkowo każdego roku ruszałam na górskie szlaki. Do dziś umiłowanie gór z ich niepowtarzalnymi urokami, gości w moim sercu i choć sił już brak na wysokogórskie spacery, to zawsze miło powspominać tamten czas. To co zobaczyłam siedząc na szczytach Tatr, jakich doznałam wrażeń przemierzając bieszczadzkie szlaki, jak mocno biło serce gdy poznawałam kolejno Karkonosze, Pieniny czy niewielkie Góry Świętokrzyskie to moje i nikt mi tego nie zabierze. Było cudownie i każdy urlop spędzony na wędrówkach uznawałam za bardzo udany. Jak moment wejścia na szczyt, jak pierwsze spojrzenie ze szczytu, jak głęboki oddech po "zaliczeniu" kolejnego cudownego miejsca, tak powrót do domu wzbudzał tyleż samo emocji i ekscytacji, a w głowie i sercu wybrzmiewały słowa: "nareszcie w domu".  Prawdą bowiem jest niezaprzeczalną, że:


taki oto obrazek poczyniłam  w związku z zabawą jaką na swoim blogu prowadzi Ania. Kto jeszcze nie dołączył do zabawy zapraszam po wytyczne.
Projekty napisów i ich zamiana na krzyżyki to mozolna praca  naszej nieocenionej Oleńki z bloga https://papierolki.blogspot.com/.
Mój obrazek nie jest idealny. 


Chciałam dobrze, wyszło jak zwykle. 


Napis miał być w założeniu  bardzo delikatny, wyszedł zbyt delikatny, bo chyba mało widoczny.  Jest jak jest i już nic nie zmienię. 
Cieszę się, że zdążyłam z haftem.  
Obrazek będzie fajnym prezentem dla kogoś z rodzinki, choć nie wiem czy pozostanie w takich ramkach. 


Poza haftem z uporem maniaka obłaskawiam maszynę i poznaję tajniki  szycia.  Dziwie się sobie, bo przecież nie tak dawno, zarzekałam się, że ja nigdy, przenigdy  nie usiądę do maszyny. Czuję, że ktoś tam wysoko uśmiecha się teraz znacząco. 
Moje pierwsze prace nie są idealne. Wiem, że jeszcze braki, trochę czasami krzywo, że nie tak. Do perfekcji daleka droga. Szczegółów czasem nie widać na pierwszy rzut oka więc mogę spokojnie pokazać Wam kolejne króliczki, pokraczki. 


Dla tego królika skroiłam nawet pierwsze w życiu spodenki.
By nie było mu smutno dostał opiekuna. 


Teraz razem powędrują w świat. 


Jak myślicie? Warto pogłębiać technikę maszynowego szycia? 
Pewnie powstanie jeszcze jakiś królik, może pani królikowa. 
To na dziś wszystko. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę miłej
 i cieplutkiej niedzieli. 






07 lutego 2020

Przecież uwielbiam jaja w każdej postaci.

Wstałam dziś do pracy i od samego rana w uszach dźwięczała mi jakaś melodia. To było jak natręctwo myśli. Mijały godziny, a ona wciąż mnie prześladowała. Na domiar złego, nie mogłam szybko wpaść, co to za melodia. Kiedy spotkałam brata i zanuciłam jemu ten natrętny kawałek, roześmiał się i powiedział, że źle ze mną, skoro nie pamiętam już co śpiewaliśmy w każdy poniedziałek na szkolnym apelu. Faktycznie to było to. Dlaczego mnie akurat to prześladowało? Ciekawa jestem czy wiecie co to takiego? Z rękodziełem jest podobnie.  Pewnie też tak macie, że jak przyczepi się do nas jakaś technika, to choćby nie wiem co się działo, wszystko inne odchodzi w kąt. Tak mnie wzięło na te wstążeczki, że nie mogę się od nich odczepić i jak tylko "muszę" zasiąść przed tv, robię sobie jaja. Bardzo mnie taka robótka relaksuje i uspokaja. Powstały więc kolejne karczochowe jaja. 
Tradycyjne w wiosennych kolorkach.




Jak również takie troszkę wesolutkie.



Nazbierała się już cała "kipa"tych jajek.


No dobrze. Są jajka, są kurczaki, ale czegoś mi tu brakowało.  Nie specjalnie lubię się z maszyną, ale pewnego dnia mnie natchnęło. Myślę sobie a co tam. Jak wyjdzie tak wyjdzie. 
Mój pierwszy niedoskonały królik.




Myślę, że powstanie jeszcze jeden, a może dwa. 
Zbieram się już. Czas zajrzeć do Was, bo znowu piękne rzeczy stworzyłyście. 
Pozdrawiam serdecznie wszystkich zaglądających i życzę bardzo miłego weekendu.  Paa.