Nareszcie spadł śnieg i to w całkiem słusznej ilości. Zasadniczo zimy nie lubię, jednak gdy ziemię pokrywa biały puch, gdy za oknami słychać rozbawione głosy dzieciaczków, gdy za oknami, na każdym skwerku pojawiają się fajni jegomoście z dużymi brzuszkami i oczami jak węgielki, to zupełnie inna sprawa. Lubię wówczas powędrować gdziekolwiek i chłonąć tę czysta biel, napawać oczy widokami, bo przecież nie długo ona z nami zostanie. Żeby zobaczyć trochę tej ładnej zimy, trzeba wyjść w teren, bo przecież w mieście wszystko musi być odśnieżone do czysta i "zasolone" . Wygląda to okropnie i choć rozumiem poniekąd, że tak być musi, to gdzieś w głębi serca kryje się żal i tęsknota za dziecięcymi latami, gdzie nikt nie przejmował się ilością śniegu i wszystko jakoś funkcjonowało. Mieszkańcy sami brali łopaty i odśnieżali chodniki i nie oglądali się za służbami miejskimi. Rodzice wylewali wodę na każdym wolnym placu i już były ślizgawki i małe lodowiska. W zimę stulecia chodziliśmy do szkoły normalnie i nikt nie narzekał, że zimno i trzeba szkoły pozamykać. Miło wspominam ten czas. Było wesoło mimo dużych utrudnień. Chodziłam wtedy na kurs prawa jazdy. Hahaha. Jeździłam "maluchem". Wyobrażacie sobie ileż to razy musiałam wypychać autko z zasp i jak fajnie tańczył na oblodzonej drodze?
To były czasy. Ah jo!
Dzisiaj podjechałam autem do ogrodu. Tato chciał się dotlenić. Brnęliśmy w śniegu prawie po kolana. Zastaliśmy tam dziewicze krajobrazy. Sami popatrzcie.
