Witajcie kochani. Czas biegnie jak oszalały. Większość dni spędzam w ogrodzie i w kuchni, pakując owoce do słoików pod postacią dżemów, soków, mrożonek i nalewek. Ostatnio na tapecie były wiśnie, które w tym roku znakomicie obrodziły. Tylko chwile późnym wieczorem zostawały, by zmierzyć się z piątą lekcją decu, które prowadzi Renia i Justynka. Już koniec miesiąca i czas najwyższy pokazać wam moje zmagania i efekty. Przeglądając Wasze blogi widzę, że nie tylko mnie te spękania dały nieźle popalić. Ponieważ nie chciałam nadwyrężać domowego budżet
i kupować czegoś nowego, co w razie klęski wylądowałoby
w koszu, postanowiłam odświeżyć stare podkładki pod kubeczki. Zdarłam więc z nich folie i odmoczyłam papierową naklejkę. Potem normalka, pomalowałam, pokleiłam i były gotowe do nałożenia spękacza nr 1. Wszystko szło gładko tak jak w różnych filmikach instruktażowych i opisach, przeczytanych w internecie
i na blogach bardzo fajnych dziewczyn, podanych przez Renię, Kiedy po paru godzinach praca ładnie wyschła poczułam, że mam stresa przed nałożeniem spękacza nr 2. No nic. Pomalowałam dość grubo, kładąc go prostopadle do kierunku malowania pierwszego spękacza. Schło, schło, schło......długo schło. Rano patrze a tu nic. Żadnych spękań nie widać. O kurczaczek klęska. Myślę sobie, trudno. Gdzieś czytałam o suszarce do włosów. Podgrzałam solidnie moje podkładeczki i spękania jak za mocą czarodziejskiej różdżki pięknie się pojawiły.
i kupować czegoś nowego, co w razie klęski wylądowałoby
w koszu, postanowiłam odświeżyć stare podkładki pod kubeczki. Zdarłam więc z nich folie i odmoczyłam papierową naklejkę. Potem normalka, pomalowałam, pokleiłam i były gotowe do nałożenia spękacza nr 1. Wszystko szło gładko tak jak w różnych filmikach instruktażowych i opisach, przeczytanych w internecie
i na blogach bardzo fajnych dziewczyn, podanych przez Renię, Kiedy po paru godzinach praca ładnie wyschła poczułam, że mam stresa przed nałożeniem spękacza nr 2. No nic. Pomalowałam dość grubo, kładąc go prostopadle do kierunku malowania pierwszego spękacza. Schło, schło, schło......długo schło. Rano patrze a tu nic. Żadnych spękań nie widać. O kurczaczek klęska. Myślę sobie, trudno. Gdzieś czytałam o suszarce do włosów. Podgrzałam solidnie moje podkładeczki i spękania jak za mocą czarodziejskiej różdżki pięknie się pojawiły.
No, myślę sobie, jest dobrze. Teraz tylko je wypełnić i będzie super. Zaczęłam pastą. Fajnie się wtarła. Pozostałości zmywam
i ...no nie! Zmył mi się lakier a podkładka została trochę brudna. Popaćkana. Wrrrrrr. Dałam spokój paście. Wzięłam się za porporinę. Pędzelek, proszek, fajnie szło. Polakierowałam lakierem nitro Vidaron - połysk. Nawet tak bardzo nie śmierdziało, chociaż ja lubię zapach farb i lakierów. Podobno mogłabym być "Wąchaczem". Efekt końcowy nawet mnie zadowala, jak na pierwszą próbę z tymi spękaczami. Myślę, ze jak poćwiczę to dam radę zrobić to bardziej perfekcyjnie.
Do tych spękań użyłam preparatu firmy Pentar
.
Tak wyglądały moje stare podkładeczki.
Pracę zgłaszam oczywiście do wspólnej nauki Decu
u Reni i Justynki.
Pozdrawiam Was cieplutko i zmykam zobaczyć jak Wam poszły spękania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wszystkim zaglądającym i zostawiajacym komentarze, serdecznie dziękuję za odwiedziny i odrobinę uwagi.